Kurs Stoicyzmu LOGO

Podcast Od laika do stoika

Głównym tematem odcinka jest zwiększanie odporności psychicznej. 

Omawiam szczegółowo 2 stoickie techniki - premeditatio malorum i trening dobrowolnego dyskomfortu - które w niezwykle skuteczny sposób, pomagają przygotować się na różne życiowe komplikacje.

kąciku naukowym wyjaśniam, jakie są naukowe korzenie koncepcji strefy komfortu oraz 2 główne nieporozumienia związane z tym tematem: o tym, jakie doświadczenia mieszczą się w strefie komfortu oraz o tym, że nie należy z niej wychodzić, tylko ją rozszerzać.

kąciku książkowym wyławiam merytoryczne perełki z książki Williama B. Irvine'a Wyzwanie stoika, jak dzięki filozofii odnaleźć w sobie siłę, spokój i odporność psychiczną. Opowiadam o tym, jak zmienić swoje podejście do przeszkód, dzięki zastosowaniu tytułowego stoickiego wyzwania.

Zapraszam do wysłuchania podcastu:

MAM DLA CIEBIE NIECODZIENNĄ PROPOZYCJĘ  : - )

Zapraszam do skorzystania z usługi delegowania czytania. Ja przeczytam za Ciebie książkę i zrobię z niej dla Ciebie szczegółowe notatki. Ty zaoszczędzisz swój cenny czas, zapoznając się wyłącznie z esencją książki. Usługa jest bezpłatna, ma jednak dwa haczyki:

1) ja wybieram książki, które czytam i opracowuję
2) ja określam, co w książce jest najważniejsze - nie daję gwarancji, że też uznasz to za istotne lub nie pominę czegoś, co byłoby znaczące dla Ciebie

Jeśli taki układ Ci odpowiada - zapisz się proszę na mój newsletter. Wraz z informacją o publikacji nowego odcinka podcastu, dostaniesz również bonus w postaci esencji z książki.

Transkrypcja

Nie masz warunków, by posłuchać podcastu? Wolisz przeskanować wzrokiem zawartość i wybrać dla siebie najbardziej smakowite kąski? Nie ma problemu! Kliknij poniżej, by rozwinąć transkrypcję odcinka.

Transkrypcja odcinka OLDS #32

Podobno „Stoik, to taki ktoś, co go nic nie rusza”. Jeśli chcesz zwiększyć swoją odporność psychiczną, tak by mniej rzeczy Cię ruszało, zapraszam do wysłuchania tego odcinka!

Cześć. Witaj w podcaście od Laika do stoika, w którym układamy życie na nowo, korzystając ze stoickiej filozofii i współczesnej psychologii.

Dzisiaj porozmawiamy o odporności. O tym jak uzyskać legendarny stoicki spokój, bez względu na okoliczności.

Zaczniemy od tego, że są w życiu sytuacje, w których chcemy, żeby coś nas poruszyło czy nawet wzruszyło. Praca nad odpornością psychiczną nie sprawia na szczęście, że nasze serce zamienia się w twardy głaz z piosenki Lombardu.

Następnie przyjrzymy się dwóch stoickim technikom, które pomogą nam pozostać niewzruszoną osobą, gdy zachowanie zimnej krwi i chłodnej oceny sytuacji jest bardzo pomocne. Omówimy premeditatio malorum i trening dobrowolnego dyskomfortu.

W kąciku książkowym opowiem o najnowszej książce Williama Irvinga Wyzwanie stoika, a w kąciku naukowym wyjaśnimy sobie kilka nieporozumień związane z koncepcją strefy komfortu.

Rozkład jasny już podany, no to ruszamy!

Kiedy nie warto być niewzruszonym

Stoicyzm to filozofia, pokazująca jak wieść dobre, wartościowe życie. To także zestaw praktyk, ćwiczeń umysłowych, które pomagają nam się uporać z różnymi problemami. Oczywiście można skorzystać z pełnego pakietu: filozofia + praktyka. Są jednak osoby, które mimo tego, że nie zostają pełnokrwistymi stoikami, ochoczo korzystają ze stoickich technik.  

Jest tak z wieloma innymi aktywnościami. Możesz chodzić na jogę, żeby się rozciągać, bez oddawania się jogowym praktykom duchowym. Możesz regularnie medytować, nie zostając przy tym zen buddystą. Podobnie nie musisz zostawać stoikiem, czyli przyjmować określony światopogląd, wartości, by móc korzystać z dobrodziejstw stoickich technik.

Ja też nie mam ambicji, by nawracać słuchaczy podcastu na stoicyzm. Zapraszać ich na potajemne schadzki, podczas których kłaniamy się z szacunkiem posągowi Marka Aureliusza, wykrzykując ekstatycznie hegomonikon! Żartuję, nic mi o podobnych spotkaniach nie wiadomo. Ale jak ktoś je organizuje, to dajcie mi znać.

Zamiast tego, chce w tym podcaście prezentować różne stoickie rozwiązania problemów współczesnego człowieka. Bierz to, co Ci odpowiada, ignoruj to, co nie do końca Ci podpasowało. Nie musisz przyjmować wszystkiego z dobrodziejstwem inwentarza.

Ja mimo tego, że jestem praktykującym stoikiem, korzystam zarówno z filozofii, jak i praktyk stoickich, też w niektórych sytuacjach ten swój stoicyzm zawieszam. W wielu sytuacjach daje się porwać odruchom serca, które mi jeszcze nie skamieniało.

Potrafię się wzruszyć oglądając film do tego stopnia, że do moich oczu napływają łezki. Gdy dzieci pójdą spać i mamy z żoną dla siebie czas tylko we dwoje, reaguje na bliskość z nią w zdecydowanie niestoicki sposób.

20 dni przed nagraniem tego podcastu zmarł mój dziadek Czesław. Jak głupio, by to nie zabrzmiało, to był mój ostatni dziadek. Nie mam już ani dziadka ani babci. Z dziadkiem Czesławem mam wiele dobrych wspomnień, gdy wspólnie graliśmy w brydża, spędzałem wakacje w jego domu koło Gorlic albo gdy opowiadał mi o swojej działalności w Armii Krajowej. Jego śmierć nie była dla mnie zaskoczeniem – miał 95 lat, od dłuższego czasu chorował na cukrzyce.

Mogłem skorzystać z wielu technik w swoim stoickim arsenale, by spróbować szybciej i lepiej poradzić sobie z emocjami smutku i żalu, które pojawiły się w moim sercu. Nie chciałem jednak tego robić. Zależało mi na tym, by przeżyć w możliwie pełny sposób żałobę po swoim dziadku.

Są więc takie sytuacje, w którym z premedytacją wybieram, by nie być niewzruszonym. Obcując ze sztuką, ze swoją żoną czy ze śmiercią bliskiej mi osoby. Mój stoicyzm nie ograbia mnie z możliwości przeżycia w tych chwil w normalny sposób.

Podsumujmy tą część podcastu błyskotliwą sentencją:

SENTENCJA: Gdy wzrusza Cię przepiękna muzyka, nie czas wtedy odgrywać stoika.

Tak przy okazji wyjaśnię. W tym podkaście regularnie będą się pojawiać różne sentencje. Ich funkcją nie jest popisanie się przeze mnie swoimi wątpliwymi poetyckimi talentami. Nie mam też ambicji stawać w szranki z Paulo Coehlo ani porażać Cię głębią myśli. Celem sentencji jest ułatwienie Ci zapamiętania prezentowanych w podcaście treści. Krótkie rymowane zdanie zazwyczaj jest w tym pomocne. Koniec off-topu.

W wielu sytuacjach życiowych lub zawodowych, bycie opanowanym czy wręcz zdystansowanym jest szalenie pomocne. Przejdźmy zatem do tego, jak zachować stoicki spokój, nawet gdy czasem grunt osuwa się pod nogami.

Premeditatio malorum

Premeditatio malorum to jedna z najbardziej znanych stoickich praktyk. Polega ona na przewidywaniu złych wydarzeń i przygotowaniu się na nie zawczasu. Opowiem Ci o tym, jakie korzyści daje ta technika. Kiedy i dlaczego warto ją stosować. Przekażę Ci kilka różnych wariantów, w których tę technikę możesz wykonać.

Zacznijmy od korzyści z praktykowania premeditatio malorum. Jest ich cała masa! Po pierwsze, przewidując różne trudności, możesz zapobiec ich wystąpieniu. Załóżmy, że jedziesz samochodem z Wrocławia do Białegostoku i wiesz, że po drodze trzeba będzie zatankować. Zastanawiając się, co może pójść nie tak, łatwo wyobrazić sobie sytuacje, w której będzie problem z płatnością kartą. Bo terminal się popsuł na stacji. Albo są grube chmury i sygnał nie przechodzi. Po co się stresować sytuacją, że zatankowałeś i nie masz jak teraz zapłacić? Lepiej jest zawczasu wypłacić we Wrocławiu gotówkę z bankomatu. W ten sposób przygotowujesz się na wiele innych komplikacji. Np. coś Ci się popsuje w aucie i trzeba będzie podjechać do najbliższego warsztatu, w którym nie można płacić kartą. Mówi się, że przezorny zawsze ubezpieczony. Dodałbym, że jest też zawsze przygotowany. Oczywiście nie na każdą ewentualność. Nie zastanawiam się na przykład nad tym, co zrobię, jeśli uprowadzą mnie kosmici albo jeśli znajdę się na trasie porachunków gangsterskich. Biorę jednak pod uwagę te komplikacje, które są prawdopodobne i poprzez odpowiednie przygotowanie, mogę pozostać niewzruszony, gdy się pojawią.

Druga korzyść z premeditatio malorum, to przygotowanie sobie planu działania, gdy komplikacja wystąpi. Czasem nie da się przeciwdziałać jej wystąpieniu. Trzymając się przykładu podróży samochodem – może być wypadek na autostradzie, który spowoduje, że stanę w wielogodzinnym korku. Na to nie mam wpływu. Mogę jednak zawczasu naładować swojego kindla z setką fajnych książek do przeczytania i umieścić go w zasięgu swojej ręki w samochodzie. Wtedy zamiast frustrować się, że nie mogę jechać tak szybko, jakbym chciał, będę się cieszył, że znalazłem czas na poczytanie książki, która mnie interesuje.

Mogę też spakować przed wyjazdem butelkę z wodą, paczkę orzechów, kilka jabłek i banana, żebym miał czym zaspokoić głód i pragnienie.

Choć sytuacja stania w wielogodzinnym korku nie jest specjalnie przyjemna i dobrowolnie bym jej nie wybrał, to mając przy sobie kindla, picie i jedzenie – mogę przyjąć ją ze spokojem, zamiast się wściekać i biadolić.

Trzecia korzyść z praktykowania premeditation malorum to podjęcie decyzji i stworzenie planu działania na spokojnie, gdy jeszcze nie targają naszym sercem silne emocje. Załóżmy, że bierzesz udział w wypadku samochodowym. Będąc w stanie szoku, raczej nie podejmiesz optymalnych decyzji. Większość Twojej uwagi, pójdzie prawdopodobnie na uspokajanie siebie i gorączkowe myślenie, jak to się mogło stać!

Jeśli jednak przewidzisz taką sytuacje, możesz z góry zdecydować, że w sytuacji wypadku zrobisz po kolei ABCDE. A – wystawisz trójkąt i włączysz światła awaryjne. B – zadzwonisz na policję i do swojego ubezpieczyciela. C – powiadomisz osoby, z którymi się umówiłeś, co się wydarzyło i że Cię nie będzie. Itd. Możesz nawet mieć te rzeczy spisane w formie check-listy, wydrukować ją i wrzucić do auta. A jak wypadek będzie miał miejsce, możesz drżącymi rękami odhaczać wykonanie kolejnych aktywności. Czy nie byłoby wspaniale mieć opracowaną gotową strategie radzenia sobie w podbramkowej sytuacji, zamiast gorączkowego kombinowania „Co robić?!”, gdy Twoje logiczne myślenie nie jest w najlepszej formie?

W podobny sposób pracuje z klientem, który przygotowuje się do ważnego wystąpienia publicznego. Z menadżerem, który zdaje raport z wyników finansowych przed dyrektorami. A nigdy nie jest on tak dobry, jak bossi by chcieli. Z przedsiębiorcą, który występuje na konferencji albo przed inwestorami, prosząc o sypnięcie groszem. Spisujemy razem wszystkie sytuacje, których się mój klient obawia, a potem zastanawiamy się nad 2 rzeczami: jak im zapobiec i jak zareagować, gdy jednak wystąpią? Wypracowanie tych rozwiązań daje niesamowity kojący efekt. Pozwala oswoić trudną sytuacje i nie bać się tak jej wystąpienia.

Premeditatio malorum pozwala też przezwyciężyć hedonistyczną adaptacje, czyli cieszyć się tym co mamy, zamiast wciąż uganiać się za nowym celem. Ale o tym opowiem Ci w kolejnym odcinku podcastu.

Teraz przejdźmy do sposobów zastosowania tej techniki. Jedna z nazw, która przyległa do niej zwłaszcza w literaturze anglojęzycznej to negatywna wizualizacja. Zamiast wyobrażać sobie coś pozytywnego, np. jak osiągasz upragniony cel, wyobrażasz sobie trudności, problemy i komplikacje, a następnie to, jak sobie z nimi poradzisz, gdy wystąpią.

Niektórzy współcześni stoicy zalecają przeprowadzenie premeditatio malorum właśnie w formie wizualizacji, czyli odtwarzania sobie w głowie filmu, z sobą w roli głównej. Przyznam się Ci szczerze i bez bicia, że wizualizacja, to nie moja bajka. Gdy zamykam oczy i próbuje przywołać kolejne obrazy, to w miejscu zadanego wydarzenia, zaczyna mi się pojawiać stek t-bone albo seksowna, roznegliżowana kobieta. Trzecia opcja jest taka, że zasypiam. Tak czy inaczej, nic pożytecznego z moich wizualizacji nie wychodzi. Dużo lepiej myśli mi się słowami niż obrazami.

Jeśli masz podobnie, zachęcam ze skorzystania z innej formy premeditatio malorum, a mianowicie prostej tabelki, z trzema kolumnami. W pierwszej wypisujesz: Co się może w tej sytuacji sp..artolić. Czego się obawiam? Wypisz wszystkie realne zagrożenia, które przychodzą Ci do głowy. Gdy wyrzucisz już z siebie swoje lęki i uwięzisz je na kartce lub w pliku na kompie, przechodzimy do kolumny drugiej. Jak mogę temu zapiec? Może jesteś w stanie całkowicie temu przeciwdziałać lub chociaż zmniejszyć siłę negatywnego rażenia dalej komplikacji. Do każdej problematycznej sytuacji starasz się znaleźć sposoby prewencji. Trzecia kolumna to reagowanie. Jak się zachowam, gdy to już nastąpi?

Żeby łatwiej to było zrozumieć, podam przykład. Załóżmy, że obawiasz się, że podczas Twojego wystąpienia przed ważną dla Ciebie publicznością w którymś momencie się zatniesz. Zapisujemy więc w pierwszej kolumnie: pustka w głowie. Co możemy wpisać w drugiej kolumnie – zapobieganie? Np. przygotuje sobie dobre notatki, na jednej kartce A4 umieszcze słowa klucze, na podstawie których będę wiedział / wiedziała, co mówić dalej. Albo wrzucę sobie do prezentacji w Power Point notatki, które będę widzieć w widoku prezentera. No dobra, coś mamy. A co z trzecią kolumną, reagowanie? Jak się zachować, jak już zawiecha nastąpi? Warto zadać publiczności pytanie, np. „Co sądzicie o tym, co przed chwilą powiedziałem / powiedziałam? Zgadzacie się ze mną? Zastanówcie się chwilę i dajcie mi znać”. Nie ważne o czym mówiliśmy wcześniej na 99% to pytanie będzie pasowało. Nawet jeśli publiczność nie do końca wie, na czym na się zastanawiać, najważniejsze że przez chwile zajmie się sobą i swoimi myślami, zamiast wpatrywać się w mówcę. A prezenter kupił sobie w ten sposób 20 sekund, by wziąć kilka głębszych oddechów, podejść do kartki z notatki i przypomnieć sobie, co ma do powiedzenia.

Jeśli opracujesz sobie w podobny sposób każdą swoją obawę, dużo mniej się będziesz stresować, bo wiesz, że nawet w razie wystąpienia danego problemu, wiesz co robić.

Ostatnia ciekawa forma premeditatio malorum to rozrysowanie drzewka decyzyjnego. Załóżmy, że czeka kupiłeś / kupiłaś mieszkanie i czeka Cię remont mieszkania. Wiem coś o tym, właśnie to przerabiam. Nie wiesz do końca, czy pod tapetami na ścianach jest tynk, czy goły beton. Nie wiesz do końca w jakim stanie jest instalacja elektryczna i czy trzeba będzie ją wymieniać. Chcesz się jednak przygotować na ten gorszy scenariusz. Bierzesz kartkę i na górze rysujesz kwadrat, wpisując w niego remont mieszkania. Od kwadratu rysujesz linie w dół i w kolejnym kwadracie zapisujesz pytanie: czy instalacja elektryczna jest ok? Jeśli tak, to temat zamknięty, jeśli nie – to co w tej sytuacji zrobisz. Np. zadzwonię do kumpla Heńka, który się na tym zna. Jeśli Heniek będzie dostępny to git! A jeśli Heńka, mimo tego że elektryka prąd nie tyka, energia jednak tak popieściła, że nie może już pracować? To wstawię post na fejscie i poproszę o rekomendacje dobrego elektryka znajomych. Itd. Zdaje sobie sprawę, że opisywanie graficznych schematów w podkaście ma umiarkowy sens, ale podejrzewam, że już wiesz o co kaman.

Rozpisując sobie pełen taki algorytm zachowania: jeśli TAK to X, jeśli NIE to Y, jesteś w stanie przygotować się na wiele różnych nieprzyjemności. Nie na wszystkie oczywiście, ale na wiele.

Podsumujmy tą część podcastu błyskotliwą sentencją:

Rozmyślaj nad potencjalnymi przeciwnościami, by móc je powitać z otwartymi ramionami.

Myśląc o potencjalnych komplikacjach, możemy się na nie psychicznie przygotować. Jeszcze lepiej będzie odczuć je na własnej skórze i przekonać się czy taki diabeł straszny jak go malują. Do tego posłuży nam druga ze stoickich technik zwana treningiem dobrowolnego dyskomfortu albo treningiem odporności.

Podobnie jak poprzednio, najpierw opowiem Ci o korzyściach płynących z jej stosowania, potem o przykładach z mojego życia jej stosowania, a na koniec będziesz mieć niezwykłą możliwość wpłynięcia na moje życie.

Trening dobrowolnego dyskomfortu, jak sama nazwa wskazuje, polega na tym, że z własnej woli robimy coś… niecodziennego. Albo pozbawiamy się przyjemności, którą normalnie doświadczaliśmy – np. jedzenia słodyczy, picia alkoholu czy kawy. Albo robimy coś, co jest fizycznie nieprzyjemne (np. kąpiel w lodowatej wodzie) czy trudne emocjonalnie (np. powiedzenie swojej mamie, że jednak nie smakują nam jej ciasteczka i niech ich nam nie przynosi za każdym razem).

Być może wkradła się do Twojego umysłu wątpliwość: „Ale po jaką cholerę mam się tak męczyć! Dość mam już zmartwień, które życie samo mi funduje. A mam jeszcze dokładać kolejne? Przecież to absurd!”

Masz rację. Na pierwszy rzut ucha, tak się może wydawać. Posłuchaj jednak proszę, jakie korzyści ta technika może Ci dać.

Po pierwsze – trening dobrowolnego dyskomfortu zmienia Twój sposób myślenia o tym, co nieprzyjemne. Jako ludzie mamy naturalną tendencję do tego by iść po linii najmniejszego oporu. Uciekać od tego co trudne, męczące i bolesne. Krótkoterminowo ta strategia sprawdza się znakomicie! Zamiast męczyć się z jakimś trudnym zadaniem dziś, lepiej odłożyć je do jutra. Czujesz wtedy natychmiastowe poczucie ulgi. Problem z głowy! Niestety jednak nie na długo. Za chwile ten sam problem może wrócić ze zdwojoną siłą.

Wyobraź sobie, że jadłeś / jadłaś dziś spaghetti. Odkładasz talerz ubrudzony sosem do zlewy. Możesz zmyć go od razu. Ale Ci się nie chce – przecież możesz zrobić to jutro. Jednak gdy zabierzesz się do tego zadania następnego dnia, umycie talerza będzie znacznie trudniejsze, bo sos zmieni się do tego czasu w zaschniętą, obrzydliwą skorupę.

Jerzy Gregorek, polski mistrz w podnoszeniu ciężarów, sformułował ciekawą sentencję.

„Łatwe wybory ­– trudne życie. Trudne wybory – łatwe życie”

Trening dobrowolnego dyskomfortu przyzwyczaja Cię do dokonywania trudnych wyborów. Do robienia rzeczy, których nie lubisz, które są męczące, nieprzyjemne. Prawda jest taka, że przed większością z nich nie uciekniesz. Możesz tylko je odkładać, aż w pewnym momencie spadną na Ciebie jak grom z jasnego nieba, wywołując potężny kryzys. Lub zamiast zamiatać kolejne problemy pod dywan, możesz na bieżąco stawiać im czoło.

Tim Ferris, autor książek i jednego z najpopularniejszych podcastów na świecie, powiedział, że istnieje bardzo duża korelacja między Twoim sukcesem zawodowym i życiowym a ilością trudnych rozmów, które jesteś gotowy / gotowa odbyć. Jeśli nie tchórzysz i mówisz wprost o trudnych rzeczach, mocno przekłada się to na Twoją zdolność realizacji ważnych celów.

Wykonując regularnie nieprzyjemne rzeczy, uodparniasz się na nie. Przestają robić na Tobie wrażenie. Zamiast szukać zadań budzących najmniejszy opór i z premedytacją odkładać te trudniejsze, zaczynasz celowo wybierać te zadania, które stanowią dla Ciebie wyzwanie. Często to ich wykonanie pozwoli w największym stopniu rozhulać Twój biznes czy Twoją karierę.

Po drugie – trenując dobrowolny dyskomfort możesz wzmocnić swoje poczucie własnej wartości. Pokonywanie wewnętrznego lenia, wewnętrznego tchórza i całej gamy innych darmozjadów, które żyją razem z Tobą w Twojej głowie, daje ogromną satysfakcje.

Zamiast wkurzać się na siebie, że znowu nie wykonałeś / wykonałaś tego telefonu, czujesz dumę, że w końcu masz to z głowy. Zamiast myśleć o sobie w kategoriach nieudacznika, lenia czy tchórza, cieszysz się z własnej odwagi i siły woli.

Za każdym razem, gdy wyjdziesz spod lodowatego prysznica, oprócz odtajania skóry poczujesz także przypływ szacunku do siebie, że potrafisz dokonać tego, co trudne.

Po trzecie – regularnie mierząc się z dyskomfortem, uczysz się radzić sobie w każdej sytuacji. Brak udogodnienia przestaje robić na Tobie wrażenie i nie wytrąca Cię z równowagi. Nie ma ciepłej wody? Nie ma problemu – wykąpie się w zimnej, robiłem to już dziesiątki razy. Zepsuł się ekspres do kawy? Spoko – przecież przez ostatni miesiąc nie napiłem się ani łyka, robiąc sobie kofeinowy detoks. Znowu nie ma prądu w domu? Nie ma problemu. Mam to już przećwiczone – książki na tę właśnie sytuację czekają już na półce.

Świadomie rezygnując czasowo z udogodnień współczesnego świata nauczysz się radzić sobie bez nich. Ich brak nie będzie dla Ciebie ani zaskakujący ani szczególnie problematyczny. Z rozbawieniem będziesz przyglądać się osobom, np. w hotelu, którzy przeżywają atak histerii, bo skończyło się mleko do kawy.

No i jak? Udało mi się przekonać Cię, że warto rozpocząć trening dobrowolnego dyskomfortu? Jeśli tak, to porozmawiajmy o tym, jak się do niego zabrać.

Stwórz sobie listę różnych udogodnień i przyjemności z których aktualnie korzystasz. Może to być związane z jedzeniem i piciem: kawa, alkohol, gazowane napoje, słodycze, słone przekąski itd. Pomyśl o sprzętach, z których korzystasz: komputer, telefon, tablet. O sposobach poruszania się: winda, samochód itd.

Pierwszy sposób trenowania dyskomfortu to dzień bez … czegoś. Dzień bez kawy. Dzień bez telefonu. Dzień bez windy. Przez 24 godziny masz bezwzględny zakaz korzystania z tego udogodnienia. Zamiast kawy pijesz wodę. Telefon oddajesz zaufanej osobie, by nie mieć do niego fizycznego dostępu. Zamiast wozić swoje szlachetne cztery litery windą – drałujesz po schodach. Jeśli jesteś ambitny / ambitna możesz z czasem podjąć się większego wyzwania w postaci tygodnia BEZ np. internetu na urlopie albo miesiąca BEZ alkoholu. Zachęcam jednak, by nie porywać się z motyką na słońce i zacząć od stosunkowo prostych rzeczy. Gdy już będziesz mieć pierwsze sukcesy na koncie, wtedy można pomyśleć o wydłużeniu swojej abstynencji.

Drugi rodzaj dobrowolnego dyskomfortu to dołożenie nowej aktywności, która jest niezbyt przyjemna. Np. codzienne rozciąganie się. Na samą myśl już się wzdrygnąłem. To jest bowiem od zawsze moja pięta achillesowa. Gdy robię skłon, z pewnym wysiłkiem jestem w stanie dotknąć dłońmi swoich kolan. Nie żartuję. Dotknięcie palcami stóp jest poza moim zasięgiem. A widząc ludzi, którzy kładą przy skłonie całe dłonie na podłodze, posądzam ich o bycie kosmitami. Ale kończąc ten off-topic: wybierz taką nową aktywność, która jest pożyteczna, a jednocześnie bolesna. Zamiast rozciągania możesz robić pompki, przysiady, brzuszki albo podnosić ciężary. Możesz dołożyć do swojej diety warzywo, które jest zdrowe, ale go nie lubisz. Twoim zadaniem będzie zjedzenie codziennie chociaż jego kawałka. Możliwości są nieograniczone. Czasem jest ich wręcz za dużo i warto wtedy skorzystać ze wsparcia. Ja znajduje się właśnie w tej sytuacji. Mam 3 pomysły na sierpniowy trening dyskomfortu i chcę Cię prosić o pomoc w dokonaniu wyboru.


Opcja pierwsza to miesiąc bez kawy – ani jednej kropelki! Kawę piję codziennie, zazwyczaj 2 razy w ciągu dnia, więc jest to niemałe wyrzeczenie.

Opcja druga to tydzień bez łóżka – przez 7 dni będę spał na podłodze.

Opcja trzy to dzień bez jedzenia – ani jednego gryza przez 24 godziny.

Wraz z publikacją tego odcinka podcastu organizują głosowanie. Która z opcji dostanie najwięcej głosów, z tej skorzystam. Jeśli chcesz móc zadecydować o moim życiu – wyślij mi maila na adres andrzej.bernardyn@gmail.com albo znajdź mnie na fejsie lub linkedinie i wyślij mi wiadomość. Wystarczy, że wpiszesz Andrzej Bernardyn w wyszukiwarce portalu i bez problemu mnie odnajdziesz.

Będzie to też okazja, by nawiązać pomiędzy nami kontakt. Ja mam wielką ochotę dowiedzieć się więcej o Tobie. Jak trafiłeś / trafiłaś na mój podcast? Dlaczego go słuchasz? Jakie tematy odcinków, by Cię interesowały? Mam nadzieję, że to głosowanie nad źródłem mojego następnego cierpienia będzie doskonałym pretekstem do tego, byśmy mogli się poznać.

Podsumowując technikę dobrowolnego dyskomfortu, odpowiem jeszcze na jedną obiekcję. Niektórzy ludzie niewłaściwie interpretują powody do jej praktykowania. Nie chodzi tutaj o umartwianie się w życiu doczesnym, by zasłużyć na lepsze życie po śmierci – jak to ma miejsce w niektórych religiach. Trening dyskomfortu poprawia nasze życie tu i teraz, dostarczając wielu korzyści, o których mówiłem: pomaga nam dokonywać trudnych wyborów, daje poczucie dumy z siebie i odporność psychiczną.

Nie chodzi też o to, by robić sobie trwałą krzywdę. W następnym odcinku nie będę Cię pytał jakim biciem smagać się po plecach ani który palec mam sobie wyłamać. Wręcz przeciwnie – wszystkie te praktyki mają pomagać naszemu ciału i duchowi. Zimne prysznice dają cały wachlarz korzyści – zaczynając od zdrowszej skóry i włosów, przez większą odporność na infekcje, aż do przyspieszenie metabolizmu. Chodzenie po schodach zamiast jechania windą, albo na piechotę zamiast jazdy autem, korzystnie wpłynie na Twoje serce i układ krążenia. Miesięczny detoks organizmu z kofeiny czy alkoholu pozwoli Twojemu organizmowi się oczyścić. Bolesne rozciąganie zwiększy ruchomość Twoich stanów i pozwoli je lepiej odżywić.

Mam nadzieje, że te przykłady przekonały Cię, że stoicy nie należą do tych grup, które lubią okazjonalnie przejechać się po ręce nożem. Trening dobrowolnego dyskomfortu ma być przejawem troski o własne ciało, a przy okazji także sposobem na wzmocnienie siły woli i odporności psychicznej.

Podsumujmy tą część podcastu błyskotliwą sentencją:

Spraw sobie czasem trochę przykrości, by zyskać na psychicznej odporności

Główny temat odcinka, mamy już rozpykany.

Przejdźmy zatem do dwóch kącików tematycznych. Dzisiaj zaczniemy od książkowego.

William B. Irvine jest autorem 7 książek w tym światowego best-sellera A Guide to the Good Life: The Ancient Art of Stoic Joy. Ten hicior nie został niestety przetłumaczony na język polski, ale najnowsza książka Billa już tak. Jest nią: Wyzwanie stoika, jak dzięki filozofii odnaleźć w sobie siłę, spokój i odporność psychiczną.

Głównym motywem książki jest właśnie owo wyzwanie stoika. Cóż to takiego? Oddają głos autorowi książki. „Stając w obliczu problemu, powinniśmy potraktować go jako próbę odporności i zaradności, na którą wystawiają nas wyobrażeni stoiccy bogowie”.

Innymi słowy – gdy wydarzy się w Twoim życiu coś niespodziewanego i nie jest to umówmy się, dycha znaleziona na ulicy – powinniśmy powiedzieć sobie: Aha! Próba się zaczęła! Zobaczymy czy jej sprostam. Brak rezerwacji pokoju w hotelu to nie „jakaś masakra” ani „tragedia” tylko próba naszego charakteru. Jeśli się wkurzymy, załamiemy, damy wyprowadzić z równowagi – punkt zdobywają stoiccy bogowie. Kim są, za chwilkę wyjaśnię. Jeśli jednak wyjdziemy z opresji obronną ręką, bez cienia marudzenia – to my wygrywamy!

William Irving ma dla nas nawet bardziej precyzyjną skale ocen próby. „Ważnym kryterium oceny będzie twoja reakcja emocjonalna na problem. Jeśli przyjmiesz go ze spokojem i opanowaniem, możesz wystawić sobie czwórkę. Samo zachowanie zimnej krwi nie wystarczy jednak na piątkę ani tym bardziej na szóstkę. Żeby zasłużyć na najwyższe stopnie, musisz witać komplikacje życiowe z zadowoleniem i wręcz cieszyć się na nie. Pod tym względem powinieneś przypominać strażaka, który po wieloletnim szkoleniu zostaje wezwany do pożaru. Wreszcie dostaje szansę, żeby się wykazać”.

Taka postawa pozwoli Ci dużo lepiej ukierunkować swoją uwagę i energię – z narzekania i użalania się nad sobą – do szukania konkretnych rozwiązań.

No dobra – możesz sobie pomyśleć – ale o co chodzi z tymi stoickimi bogami. Wiedziałem, że Ci stoicy, to jakaś sekta!

Już spieszę z wyjaśnieniem. Łatwiej będzie Ci wczuć się w sytuacje próby, jeśli przyjmiesz, że ktoś celowo przygotował dla Ciebie te komplikacje, by Cię sprawdzić. Dzięki temu może zdobyć dodatkową motywację do wygrania pojedynku z żartownisiem, który próbował Ci pokrzyżować szyki. Bill wprost pisze w swojej książce, że nie wierzy w istnienie tych bogów, to dla niego forma żartu i gry psychologicznej. Jeśli ten pomysł Ci pasuje to super, skorzystaj z niego. Jeśli nie, masz inne możliwości.

Jeśli tak jak ja, jesteś wierzącą osobą, możesz przyjąć interpretacje, że to Bóg przygotował tę próbę dla Ciebie, jako element treningu. Bóg chce byś cały czas pracował / pracowała nad swoją kreatywnością, opanowaniem i zaradnością. Dlatego co jakiś czas przygotowuje dla Ciebie próby. Bez nich wyjdziesz z formy i zgnuśniejesz.

Jeśli nie wierzysz w Boga, możesz sobie wyobrazić, że wynająłeś / wynajęłaś trenera odporności psychicznej, który pracowicie aranżuje dla Ciebie różne komplikacje i spogląda na Ciebie przez lornetkę, patrząc jak sobie radzisz po napotkaniu przeszkody i robi notatki. Wybierz taki wariant, który Tobie najbardziej odpowiada. Dzięki temu zaczniesz patrzeć na przeciwności losu w zupełnie inny, znacznie korzystniejszy dla siebie sposób.

W tym miejscu mam dla Ciebie nietypową propozycję. Zapraszam do skorzystania z nietuzinkowej usługi delegowania czytania. Ja przeczytam za Ciebie książkę i zrobię z niej dla Ciebie szczegółowe notatki. Ty zaoszczędzisz swój cenny czas, zapoznając się wyłącznie z esencją książki. Usługa jest bezpłatna, ma jednak dwa haczyki:

1) ja wybieram książki, które czytam i opracowuję
2) ja określam, co w książce jest najważniejsze - nie daję gwarancji, że też uznasz to za istotne lub nie pominę czegoś, co byłoby znaczące dla Ciebie

Jeśli taki układ Ci odpowiada - zapisz się proszę na mój newsletter na stronie

odlaikadostoika.pl/newsletter/

Wraz z informacją o publikacji nowego odcinka podcastu, dostaniesz również bonus w postaci esencji z książki.

Wysprzątaliśmy już kącik książkowy – zobaczmy, co na nas czeka w drugim – naukowym.

Chce się z Tobą podzielić kilkoma spostrzeżeniami dotyczącymi strefy komfortu. Być może uda Ci się dzięki nim zabłysnąć w towarzystwie przy najbliższym spotkaniu w korporacyjnym wodopoju lub na spotkaniu rodzinnym.

Zacznijmy od tego, jakie są naukowe podstawy fenomenu strefy komfortu. Jedna z hipotez jest taka, że wywodzi się ona z prac Yerkes, R & Dodson, J. - "The Dancing Mouse, A Study in Animal Behavior" 1907. Na podstawie eksperymentów z myszami, sformułowali oni prawo, mówiące o tym, że istnieje optymalny poziom pobudzenia, który pomaga nam wykonywać efektywnie zadania. Jeśli pobudzenie jest zbyt niskie – robimy zadania źle, bo nam się nie chce. Jeśli pobudzenie jest zbyt wysokie, zaczynamy panikować i też nasz poziom wykonania pozostawia wiele do życzenia.

Drugi naukowy trop strefy komfortu to badania Daniela Ellsberga z 1961 nad uncertainty aversion, czyli strachem przed niewiadomą, niepewnością. W swoim eksperymencie Ellsberg dawał ludziom do wyboru 2 urny. W każdej z nich było po 100 kulek. W pierwszej proporcja była fitfi-fifti. 50% szans na wygraną po wyciągnięciu czerwonej kulki, 50% szans na przegraną, jeśli wyjmiesz kulkę czarną. W drugiej nie było określone, ile kulek jest w jakim kolorze.

Jak zachowywali się badani? 70% z nich wybrało pierwszą urnę. Jak widać mało kto ma w sobie żyłkę hazardzisty.

Poznaliśmy już korzenie tej koncepcji, zobaczmy teraz jak ona działa. Warto to wyjaśnić, bo często dochodzi w tej materii do nieporozumień. Pierwsze dotyczy tego, co znajduje się w strefie komfortu? Pewnie myślisz, że jak sama nazwa wskazuje, to co komfortowe, przyjemne. Otóż nie! W strefie komfortu jest wszystko to, co nam znane. Do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Wrzeszczący na nas szef też jest w naszej strefie komfortu, jeśli robi to regularnie. Jedzenie krakersów z keczupem też w niej może się znajdować, jeśli jesteś biednym studentem. To, czego już doświadczyliśmy nas nie zabiło. Nawet jeśli nie było do końca przyjemne. To z kolei daje nam poczucie bezpieczeństwa. Jest jak jest, ale przynajmniej wiem, jak sobie z tym poradzić. To czego nie znam, może być groźne, jeszcze gorsze. Nie będę więc ryzykować i pozostanę przy obecnym partnerze czy pracy, nawet jeśli mnie unieszczęśliwiają. Strach przed nieznanym bierze górę.

Krótko podsumowując pierwsze nieporozumienie: w strefie komfortu nie znajdują się wyłącznie rzeczy przyjemne, tylko te, które są nam znane.

Drugie nieporozumienie: naszym celem nie powinno być wychodzenie ze strefy komfortu, ale jej rozszerzanie. Doświadczając nowych sytuacji, stopniowo się z nimi oswajamy. Pierwsze wystąpienie publiczne może być niezwykle stresujące. Setne wystąpienie na ten sam temat, to będzie już bułka z masłem. Wygłaszając tę setną prezentacje nie wychodzimy poza strefę komfortu, tylko znajdujemy się w nowej dzielnicy miasta Komfortowo. To drapieżne miasto potrafi połknąć sąsiadujące z nim wioski i w ten sposób włączyć je w swój obręb. Tak następuje rozszerzenie strefy komfortu.

Słowo komfort odmienialiśmy już przez różne przypadki przy okazji treningu dobrowolnego dyskomfortu. Czy istnieje jakiś związek między tą stoicką techniką o strefą komfortu? Oczywiście! Odmawianie sobie różnych przyjemności albo inicjowanie trudnych, niekiedy bolesnych aktywności, to właśnie wspaniały sposób na poszerzanie swojej strefy komfortu.

Doświadczymy na własnej skórze, że możemy się obyć bez porannej kawy. Że zostawiając u zaufanego sąsiada telefon na jeden dzień, byliśmy w stanie przeżyć. Że nie korzystając z internetu przez tydzień podczas urlopu, nikt nas nie wyrzucił z pracy, a świata nie opanowali w tym czasie reptilianie. Gdy następnym razem przyjdzie nam się zmierzyć z podobną niedogodnością, już nie dobrowolnie, a przymusowo, będziemy się czuli bezpiecznie, bo nie jest to dla nas nic nowego.

I tego Ci właśnie życzę. Byś zwiększał / zwiększała swoją odporność, dzięki premeditatio malorum, treningowi dobrowolnego dyskomfortu i podjęciu stoickiego wyzwania, opisywanego przez Billa Irvinga.

Do usłyszenia w kolejnym odcinku podcastu, w którym porozmawiamy o szczęściu.

Zanim się pożegnam, krótkie przypomnienie. Odezwij się do mnie proszę mailowo, pisząc na adres Andrzej.bernardyn@gmail.com lub znajdź mnie w social media. Pomóż mi proszę wybrać, jaką formę dyskomfortu mam wybrać w sierpniu: miesiąć bez kawy, tydzień bez łóżka, czy dzień bez jedzenia. Będzie mi bardzo miło, jak przy okazji tego głosowania, będziemy się mogli poznać.

Teraz już, żegna się Andrzej Bernardyn.

 
menu