Kurs Stoicyzmu LOGO

Głównym tematem odcinka jest odgruzowywanie życia. 

Nie każda rzecz obecna w naszym życiu jest nam potrzebna. Często lepiej będziemy sobie radzić bez balastu. Zapraszam do wspólnej wyprawy od nadmiaru do umiaru.

Opowiem Ci, jakie korzyści daje minimalizm. Pokażę Ci na przykładach z życia wziętych, jak możesz uczynić swoje żyje lżejszym i bardziej wartościowym, dzięki odgruzowaniu swojego mieszkania, pragnień i uwagi.

W kąciku książkowym zajmiemy się Cyfrowym Minimalizmem Cala Newporta. Dowiesz się dlaczego Twój telefon jest jednym z największych zagrożeń dla Twojego szczęścia i produktywnej pracy. Przekonasz się, jak możesz zostać cyfrowym minimalistą.

W kąciku naukowym porozmawiamy niewidzialnych gorylach, a dokładniej ślepocie pozauwagowej.

Przekonasz się, dlaczego multitasking to mit i jak niebezpieczne potrafi być robienie dwóch rzeczy na raz.

Zapraszam do wysłuchania podcastu:

MAM DLA CIEBIE NIECODZIENNĄ PROPOZYCJĘ  : - )

Zapraszam do skorzystania z usługi delegowania czytania. Ja przeczytam za Ciebie książkę i zrobię z niej dla Ciebie szczegółowe notatki. Ty zaoszczędzisz swój cenny czas, zapoznając się wyłącznie z esencją książki. Usługa jest bezpłatna, ma jednak dwa haczyki:

1) ja wybieram książki, które czytam i opracowuję
2) ja określam, co w książce jest najważniejsze - nie daję gwarancji, że też uznasz to za istotne lub nie pominę czegoś, co byłoby znaczące dla Ciebie

Jeśli taki układ Ci odpowiada - zapisz się proszę na mój newsletter. Wraz z informacją o publikacji nowego odcinka podcastu, dostaniesz również bonus w postaci esencji z książki.

Transkrypcja

Nie masz warunków, by posłuchać podcastu? Wolisz przeskanować wzrokiem zawartość i wybrać dla siebie najbardziej smakowite kąski? Nie ma problemu! Kliknij poniżej, by rozwinąć transkrypcję odcinka.

Transkrypcja odcinka OLDS #37 - O odgruzowywaniu życia

O CZYM JEST TEN ODCINEK

Zapraszam do wspólnej wyprawy od nadmiaru do umiaru. Porozmawiamy dzisiaj o tym, jak pozbyć się ze swojego życia balastu, który ciąży, uwiera i zajmuje miejsce, nie dając przy tym odpowiedniej wartości w zamian.

Prawda jest taka, że zagracamy swoje życie na własne życzenie i to na zaskakująco wiele sposobów. Nie chodzi tylko o mieszkanie zawalone rzeczami, których nie potrzebujemy. Podobny bałagan panuje często w naszych pragnieniach, zobowiązaniach, relacjach, a także uwadze.

Zaczniemy od tego, dlaczego odgruzowanie życia jest tak ważne. Potem prześledzimy, jak w różnych obszarach życia sami fundujemy sobie problem, a także jak się go pozbyć.

W kąciku książkowym wyłowię dla Ciebie kilka merytorycznych perełek z książki Cala Newporta – Cyfrowy Minimalizm.

Zaś w kąciku naukowym zacytuje badania, które jednoznacznie pokazują, że multi-tasking działa równie dobrze jak seks pod wodą jako środek antykoncepcyjny.

Rozkład jazdy podany, no to zaczynamy!

WSTĘPNIAK

Koncepcja minimalizmu wpisuje się w główny nurt stoickiej filozofii. Marek Aureliusz pytał w Rozmyślaniach: „Widzisz, jak nieliczne są rzeczy, dzięki którym człowiek potrafi przeżyć życie płynące dobrym nurtem i na wzór boski?”. W podobnym duchu wypowiadał się Seneka: „Do tego, by żyć szczęśliwie, nie potrzeba wielkiego zasobu środków. Każdy może uczynić siebie szczęśliwym. Również nauczyciel Epikteta, czwarty wielki rzymski stoik – Muzoniusz Rufus tłumaczył, że „Odzienia i obuwia używać winno się podobnie jak używa się zbroi: by chronić ciało, a nie dla popisu.”.

Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest minimalizm i na czym polega różnica w myśleniu pomiędzy minimalistą a maksymalistą.

Maksymalista uważa, że jeśli coś może przynieść choćby drobną korzyść, warto tę rzecz mieć w swoim mieszkaniu, telefonie lub życiu. A nuż się przyda! Maksymalista boi się stracić potencjalną szansę, że gdy akurat będzie tej rzeczy potrzebował, to mu jej zabraknie.

Minimaliści, cytując za Calem Newportem: „starannie dobierają narzędzia, by uzyskać ogromne i jednoznaczne korzyści. Podchodzą bardzo ostrożnie do działań o niskiej wartości, które mogą zajmować im czas i uwagę, a ostatecznie przynieść więcej szkody niż pożytku. Nie przeszkadza im, że przegapią coś małego. Znacznie bardziej niepokoi ich zaniedbanie dużych spraw, o których wiedzą na pewno, że mają dobry wpływ na ich życie.”

Pomimo, że jestem praktykującym stoikiem, minimalizm jest lekcją, którą dopiero staram się odrobić. Typowe dla mnie jest myślenie maksymalistyczne. W domu swoich rodziców mam schomikowane papierowe kalendarze sprzed 10 lat, bo a nuż będę chciał kiedyś do nich zajrzeć. W szafie w moim mieszkaniu do niedawna miałem 35 T-shirtów, mimo że realnie chodziłem w 8 z nich. Gdy mam podjąć decyzje o tym, czy coś przygarnąć do swojego życia, bardzo często posługuję się powiedzonkiem: „Lepiej mieć niż nie mieć”. Dopiero od niedawna zacząłem świadomie dostrzegać drugą stronę medalu. Że w wielu sytuacjach to stwierdzenie jest całkowicie nieprawdziwe.

Weźmy pod rozwagę aktualny przykład z mojego życia. Moja najmłodsza córeczka, Aurora, skończyła niedawno 6 miesięcy. W związku z tym zaczęliśmy się rozglądać za fotelikiem do karmienia. Poszukiwania nie trwały długo, bo moja Żona jako mistrzyni OLXa w trymiga wypatrzyła ofertę, w której ktoś oddawał porządny fotelik, niedaleko od nas i to za darmo! Nie zastanawiając się ani chwili, podjechałem jeszcze tego samego dnia, by go odebrać. Fotelik faktycznie był solidny i w dobrym stanie. Szczęśliwy z nowego nabytku przytargałem go do domu i zacząłem się zastanawiać, gdzie go postawić. Mieszkamy w niedużym, 2-pokojowym mieszkaniu. W pokoju dzieci zajmowałby zbyt dużo miejsca, utrudniając dwójce starczych dzieci zabawę. W pokoju rodziców też za bardzo nie było, gdzie go wstawić. Wylądował więc w przedpokoju, zajmując dużą jego część i zmuszając nas do przechodzenia bokiem z jednego pokoju do drugiego. To jeszcze nie koniec utrudnień. Łóżeczko Aurorki za dnia jest w pokoju dziecięcym, a na noc wraca do nas. Wcześniej bez problemu przejeżdżało na kółkach z pokoju do pokoju. Teraz przez zawalony fotelikiem do karmienia przedpokój, jest to znacznie trudniejsze. Da się to zrobić, ale wymaga to przesuwania, podnoszenia, dopychania i stękania. Nawet moje niemałe doświadczenie w graniu w tetrisa w czasach młodości, na niewiele się zdaje. Fotelik jest u nas dopiero od 2 tygodni. W tym czasie nie przyniósł nam żadnej korzyści, bo Aurorka jest jeszcze za mała, by ją do niego wsadzać. A kursowanie łóżeczkiem Aurorki 2 razy dziennie stało się dla mnie źródłem udręki.

I w tym właśnie sęk! Mówiąc: „lepiej mieć niż nie mieć” mój umysł porównuje drobne korzyści, które daje mi posiadanie danej rzeczy z brakiem korzyści wynikających z jej nieposiadania. Jeden to więcej niż zero, więc wybieram jeden. Problem polega na tym, że w tym równaniu nie biorę pod uwagę potencjalnych kosztów związanych z posiadaniem tego przedmiotu. Mogę przyznać fotelikowi do karmienia 2 punkty za to, że za jakiś czas nam się przyda. Ale dokonując pełnej oceny powinienem odjąć 10 punktów za zagracenie mieszkania. Czyli łączny wynik to -8. Jasno z tego wynika, że w tym wypadku, odwrotnie niż w moim powiedzonku „lepiej nie mieć niż mieć”.

Jeśli nie masz dzieci albo trudno jest Ci się wczuć w dramat łóżeczkowo-fotelikowy, mam dla Ciebie inny przykład. Wyobraź sobie, że pakujesz plecak na wyjazd w góry. Będziesz go nosić od schroniska do schroniska, dlatego skompletowanie właściwego ekwipunku na niebagatelne znaczenie. Mając świadomość, że plecak ma 80 litrów, śmiało wrzucasz do niego różne przedmioty, które przecież mogą się przydać. Otwieracz do piwa. Korkociąg. Powerbank. 2 książki. 3 ręczniki, 10 t-shirtów. Na trasie mogą spotkać Cię różne przygody – warto przecież być na nie przygotowanym. Lepiej mieć te rzeczy, niż ich nie mieć, prawda? No właśnie niekoniecznie. Po pierwsze te rzeczy, które nie są niezbędne, mogą sprawić, że do plecaka nie zmieszczą się przedmioty o dużo wyższej użyteczności – kurtka przeciwdeszczowa, apteczka, latarka czy tabliczka czekolady.

Po drugie, nawet jeśli miejsce nie jest problemem, może nim być ciężar. Noszenie na swoim grzebiecie kilku dodatkowych kilogramów przez kilkadziesiąt kilometrów dziennie będzie prawdopodobnie dużo bardziej odczuwalnym kosztem niż drobna korzyść z tego, że np. będziesz mieć do wyboru 2 książki do poczytania zamiast jednej.

Podobne plecaki z ograniczoną pojemnością mamy także w innych aspektach swojego życia. W dalszej części porozmawiamy o odgruzowywaniu swojego życia w kategorii rzeczy, pragnień i uwagi.

Odgruzowywanie rzeczy

Każda rzecz, którą posiadasz, powinna być dla Ciebie źródłem jednoznacznej i niemałej wartości. Jeśli masz problem ze wskazaniem, kiedy ostatnio z niej korzystałeś i jaką dokładnie korzyść Ci daje, to jasny sygnał, że warto zrezygnować z posiadania tego przedmiotu.

Po niedawnym przeglądzie swojej garderoby, z 35 t-shirtów zostało na moje półce 10. Dzięki temu teraz, gdy chcę ubrać koszulkę, nie muszę przekopywać się przez stos t-shirtów działkowych, do malowania i innych prac. Każda z posiadanych przeze mnie koszulek jest wystarczająco wysokiej jakości, by nadawała się na wyjście. Podobnie było ze spodniami. Okazało się, że z 12 sztuk, które posiadałem w szafie, tylko 4 z nich są zgodne z moim aktualnym rozmiarem. Znów, gdy potrzebuje się ubrać, nie muszę sprawdzać czy w tych spodniach będzie miejsce dla mojego brzucha albo czy nie zlecą ze mnie jak hula-hop. Mogę aktualnie w ciemno wziąć dowolne spodnie z szafy mają pewność, że będą pasowały.

Wiem, że mówiąc o tym, nie odkrywam w tym momencie Ameryki. Jednak odpowiedz sobie z ręką na sercu – kiedy robiłeś/robiłaś ostatnio pełny przegląd swoich ciuchów? Ile z nich przestało do Ciebie pasować ze względu na inny rozmiar ciała lub inne poczucie stylu? Możesz zrobić przysługę sobie, a także innym ludziom, sprzedając te ubrania lub podarowując je potrzebującym.

Jak się do tego zabrać? Wyciągasz z szafy wszystkie ubrania z jednej kategorii – koszule, spodnie, paski, itp. Do szafy wracają z powrotem tylko te ubrania, z których realnie korzystasz i chcesz korzystać. Te które na Ci się przydadzą. Nie może-kiedyś, tylko na pewno, na 100%. Wszystko inne powinno trafić do worka i znaleźć dla siebie nowy dom.

Podobne porządki warto przeprowadzić z wszystkimi innymi kategoriami rzeczami. Może masz w domu książki lub gry planszowe, o których wiesz, że nie będziesz do nich wracać, bo nie były tak dobre, jak się spodziewałeś. Może masz u siebie narzędzia takie jak wiertarka udarowa, z której korzystasz raz na ruski rok i spokojnie możesz ją pożyczyć od kumpla, gdy będziesz jej potrzebował. Może tak jak ja, masz u siebie sprzęty z których kiedyś regularnie korzystałeś – jak dziurkacz, zszywacz, bindownica – ale od dłuższego czasu nie są Ci już potrzebne. Przyjrzyj się papierom, które leżą na Twoim biurku czy w szafie. Które z nich mogą być dla Ciebie źródłem jednoznacznej i ogromnej korzyści? A które są makulaturą, która niepotrzebnie zagraca Ci mieszkanie.

Jeśli słuchając o porządkach przeraża Cię myśl, o tym ile pracy przed Tobą, proponuje skorzystać z 30 dniowego wyzwania, które ja też aktualnie wykonuję. Twoim celem niech będzie codzienne pozbycie się 1 rzeczy ze swojego życia, która nie daje Ci dużej wartości. Może to być aplikacja na telefonie, ubranie, książka, gra, teczka z papierami. Pozbycie się tej rzeczy lub wystawienie jej na olxie zajmie Ci raptem kilka chwil dziennie. A w ciągu miesiąca zyskasz dużo dodatkowej przestrzeni, pozbywając się rupieci.

Odgruzowywanie pragnień

 

O zgubnych skutkach pragnienia pieniędzy i sławy opowiadałem już w 33 odcinku podcastu – O szczęściu. Teraz skupimy się na bardziej szlachetnych pobudkach. Pracując nad sobą, swoim charakterem i rozwojem osobistym, z pewnością spotkałeś się z wieloma propozycjami wartościowych zachowań. Nauka języków obcych. Medytacja. Prowadzenie dziennika. Czytanie. Nauka rysowania. Oglądanie filmów edukacyjnych. Udział w szkoleniach, webinariach. Kursy e-learningowe. Spisywanie wydatków. Uprawianie sportu. Robienie zdjęć dzieciom. Pisanie artykułów. Nauka gry na gitarze. Rozciąganie się. Składanie życzeń urodzinowych znajomym. Udział w spotkaniach klubu Toastmasters. Własnoręczne gotowanie posiłków. Słuchanie podcastów.

To tylko kilka propozycji, spośród setek, jeśli nie tysięcy możliwości własnego rozwoju. Każda z nich może być dla Ciebie źródłem wartości i bardzo kuszące jest powiedzenie TAK każdej z nich. Problem jednak polega na tym, że mówiąc TAK jednej z nich, jednocześnie mówisz NIE do wszystkich innych aktywności. Uczenie się robienia pięknych zdjęć może być super rozwijające. Co jednak jeśli rezerwując czas na fotografię, tracisz go na rozmowę z partnerem, zabawę z dziećmi albo odrobinę ruchu? Wracamy do naszego plecaka na górską wyprawę. Jeśli ma on ograniczoną pojemność, logicznym zachowaniem byłoby spakowanie w pierwszej kolejności rzeczy, które są niezbędne. Dopiero gdy masz już wszystko, czego na pewno będziesz potrzebować, wtedy możesz się zastanowić nad opcjonalnymi przedmiotami. Nie ma też co przeginać z wrzucaniem rzeczy tylko dlatego, że zostało jeszcze trochę miejsca. Bo każda z nich coś waży. Każda będzie balastem, który z każdym przebytym kilometrem zaczyna coraz bardziej ciążyć.

Podobnie z naszym zaangażowaniem w różne aktywności. Warto spisać w jednym miejscu wszystkie, na jakie masz ochotę. A następnie oceń każdą z nich w skali od 1 do 10, gdzie 1 oznacza minimalną korzyść, a 10 coś absolutnie kluczowego, jak dość czasu na sen i regenerację. Następnie podejmij decyzję, by zająć się wyłącznie rzeczami, które oceniłeś na 8, 9 lub 10. Wszystkie inne zawieszasz do bliżej nieokreślonej przyszłości. Po miesiącu będziesz mieć dobre rozeznanie czy aktywności w Twoim życiu jest w sam raz czy też możesz zaprosić do swojego życia jedną z siódemek.

To ćwiczenie jest dla mnie jednym z najważniejszych. Jako niepoprawny optymista zawsze mi się wydawało, że znajdę czas, by zaangażować się w jeszcze jeden projekt, nauczyć się jeszcze jednej nowej umiejętności. Efekt takiego postępowania był taki, że prawie żadnej z podejmowanych przeze mnie aktywności nie wykonywałem tak dobrze, jakbym chciał. Ciągle gdzieś zawalałem terminy, nie robiłem rzeczy, do których się zobowiązałem i czułem się z tym paskudnie. Jednak gdy podliczyłem któregoś razu, w ile projektów jestem na raz zaangażowany, wyszło mi 30. 30!

Po wykonaniu oceny wszystkich aktywności, tylko 7 z nich zostało ocenione na 8 lub wyżej. 23 projekty zostały zawieszone. Nagle okazało się, że mam czas na wszystko, co ważne. Na zadbanie o swoje zdrowie, relacje z żoną, zabawę z dziećmi i spanie 8 godzin. Nagle każda z rzeczy, którą robiłem, była na w pełni profesjonalnym poziomie, na czym mi mocno zależało.

Przy mojej huraoptymistycznej mentalności potrzebuję to ćwiczenie wykonywać regularnie, co najmniej raz na kwartał. Bo w międzyczasie z 7 projektów zrobi się 19. Jednak nie zmienia to postaci rzeczy, że dzięki niemu odzyskałem kontrolę nad swoim życiem i możliwość realizacji priorytetowych, a nie przypadkowych wartości.

Odgruzowywanie uwagi

Na jakość naszego życia składają się nie tylko rzeczy, które robimy, ale także te, o których myślimy. Które pozyskują naszą uwagę. We współczesnym świecie nie brakuje firm, które są na nią łase. Które zrobią wszystko, żeby ją przyciągnąć i utrzymać.

Weźmy media społecznościowe – Facebooka, Instagram czy Twittera. W każdej z tych firm pracują błyskotliwi ludzie, którzy starają się uczynić korzystanie z tych aplikacji tak uzależniającym, jak tylko jest to możliwe. Bo każda Twoja minuta spędzona w ich apce, to zysk od reklamodawców, którzy mogą zaabsorbować Twoją uwagę swoim towarem. Został o tym zjawisku nakręcony świetny film dokumentalny – Dylemat społeczny. Dostępny m.in. na netflixie. Pada w nim wiele dających do myślenia tez. Na przykład: jeśli nie wiesz co jest produktem [w mediach społecznościowych], to znaczy że Ty nim jesteś. Korzystanie z fejsa czy insta wcale nie jest darmowe. W rzeczywistości kosztuje Cię bardzo dużo. Oddajesz swój czas i uwagę, czyli części swojego życia, rzeczom, które tak naprawdę nie są dla Ciebie ważne. A często są wręcz szkodliwe. Cal Newport w książce Cyfrowy minimalizm zwraca uwagę na 2 naukowo potwierdzone aspekty mediów społecznościowych, które nas unieszczęśliwiają porównywanie się społeczne i social snacking.

Społeczne porównywanie się polega na tym, że zestawiamy swoje życie, z wszystkimi wzniesieniami i dołami, z najlepszymi, wyretuszowanymi chwilami życia swoich znajomych. Najczęściej w tym zestawieniu wypadamy, delikatnie mówiąc blado. Ludzie z którymi byliśmy w jednej klasie w szkole średniej albo na studiach, mają teraz lepsze prace, atrakcyjniejsze ciała, przystojniejszych partnerów, więcej napisanych książek, zwiedzonych krajów niż my. Kiedyś byliśmy w tej samej lidze, a teraz mamy poczucie, że oni grają w ekstraklasie, podczas gdy my zostaliśmy wśród amatorów. Inni dostają setki lajków i serduszek, a nasze posty mało kto zauważa i komentuje. Facebook i Istagram boleśnie nam o tym przypominają ZA KAŻDYM RAZEM, kiedy odwiedzamy te portale. Zawsze znajdzie się wśród znajomych ktoś, komu aktualnie się lepiej powodzi niż nam. Zamiast wykorzystać czas na rzeczy, które prawie na pewno nas uszczęśliwią – jak aktywność fizyczna, pomyślenie o tym, za co jesteśmy wdzięczni – na własne życzenie torturujemy się myślami, że gdzieś popełniliśmy błąd i nie mamy tylu osiągnięć, ile powinniśmy mieć.

Drugi problem to social snacking. Nie mam do końca pomysłu, jak tę nazwę przetłumaczyć. Z braku lucku niech będą społeczne przekąski. Aby wytłumaczyć na czym to zjawisko polega, posłużę się analogią.

Gdy jesteśmy głodni możemy zjeść pełnowartościowy posiłek, który dostarczy nam witamin, białka i wszystkich innych potrzebnych składników. Nie tylko zaspokoimy swój głód, ale odżywimy swój organizm, pozwalając mu się wzmacniać, regenerować itd. Drogą na skróty będzie zjedzenie przekąski. Jakiegoś zapychacza, który sprawi, że co prawda przestanie nam burczeć w brzuchu, ale nasze ciało nie dostanie tego, czego potrzebuje. Jedząc wyłącznie przekąski szybko stalibyśmy się poważnie chorzy przez niedobory magnezu, potasu, wapnia itd.

Podobnie jest z naszymi interakcjami społecznymi. Gdy bliska znajoma ogłosi na fejsie, że urodziła jej się córeczka możemy kupić pieluchy, chusteczki nawilżane, usmażyć kilka kotletów i przywieźć jej do wszystko do domu, gratulując małego, rozkrzyczanego szczęścia. To odpowiednik pełnowartościowego posiłku. Możemy też zamiast tego wcisnąć ikonkę kciuka skierowanego do góry. To przykład społecznej przekąski.

Gdy nasz znajomy publikuje post, w którym opowiada o swoich poważnych problemach, możemy wyciągnąć telefon i z nim o tym porozmawiać lub umówić się na spotkanie twarzą w twarz. Zamiast tego możemy kliknąć w ikonkę „trzymaj się” albo „smutną minkę”. To drugie jest znacznie szybsze i prostsze. To pierwsze wymaga on nas czasu i może być emocjonalnie obciążające. Jednak tylko pierwsze zachowanie może zbudować realną społeczną więź, której obie strony potrzebują.

10 tysięcy lajków lub serduszek mniej znaczy od jednej szczerej rozmowy albo jednego smacznego kotleta, przyniesionego w chwili potrzeby. Jeśli więc masz wśród swoich kontaktów osoby, których naprawdę są Twoimi przyjaciółmi albo chociaż bliskimi znajomymi, zamiast iść na łatwiznę i klikać w ikonkę z emotką, pomyśl jak możesz nawiązać głębszą, bardziej wartościową interakcje.

Czy wiedząc o tych 2 (i wielu innych) zagrożeniach mediów społecznościowych powinniśmy z nich całkowicie zrezygnować? Czemu nie, jest to rozsądna opcja. Cal Newport jest best-sellerowym autorem 6 książek, znanym na całym świecie mimo że nigdy nie miał żadnego konta w mediach społecznościowych. Jak sam to określa, uważa że media społecznościowe to internetowy junk-food. Jeśli masz spędzić czas w internecie, dużo więcej wartości wyciągniesz z czytania blogów, udzielaniu się we wspierającej społeczności ludzi o podobnych zainteresowaniach itd.

Całkowita abstynencja nie jest jednak jedyną drogą. Będąc minimalistą, powinieneś określić, dlaczego chcesz z tych mediów społecznościowych korzystać? Jaką kluczową Twoją wartość te media realizują. Mając to na uwadze możesz dużo bardziej świadomie spędzać czas na fejsie czy insta. Zamiast bezmyślnie scrollować czy sprawdzać 10-ty raz czy pod Twoim postem pojawił się nowy lajk, możesz podzielić się ze światem ciekawą albo zabawną historią, która Ci się ostatnio przydarzyła. Możesz wejść na grupę i pomóc komuś swoją radą lub samemu o nią poprosić. W ten sposób dokonujesz czegoś, co Cal Newport określa mianem optymalizacji. Zwiększasz swoje korzyści z korzystania z danej technologii, ograniczając przy tym jej wady.

Zamiast odpowiadać na pytanie czy korzystać z danej aplikacji, lepiej jest spytać siebie: kiedy i jak będę w niej korzystać.

Kończąc wątek odgruzowywania uwagi, mam dla Ciebie jeszcze 2 praktyczne wskazówki. Gorąco polecam odinstalowanie lub zawieszenie działania aplikacji mediów społecznościowych na Twoim telefonie. Zamiast tego korzystaj z nich na komputerze. Kompulsywne, bezrefleksyjne korzystanie z fejsa czy insta jest związane przeze wszystkim z działaniem tych apek na telefonie. To w tym zakresie tęgie umysły szukają każdej możliwej sztuczki, by nas wciągnąć do swojego świata i już nie wypuścić. Na komputerze dużo łatwiej jest się wyrwać. Ja nawet Instagrama przeglądam wyłącznie na kompie. Co prawda, by opublikować swój post, muszę to zrobić na telefonie, ale wszystko inne mogę przenieść na większy ekran.

Druga wskazówka to killer feeda, czyli rozszerzenie do przeglądarki, na przykład Chrome’a, które sprawia, że w ogóle nie wyświetla Ci się tzw. feed – posty znajomych i reklamy. Dalej możesz świadomie podjąć decyzję, by zajrzeć na profil konkretnej osoby lub firmy albo poczytać posty, które są na ciekawej grupie. Nie ma jednak możliwości scrollowania, bo nie ma czego. Taki morderca feeda działa na fejsie, linkedinie, a także youtubie. Na tym ostatnim portalu pod wpływem działania killera znikają proponowane wideo do obejrzenia. W ich miejscu widzisz pustą szarą przestrzeń. Zamiast oglądać przypadkowe wideo z clickbaitowym tytułem czy obrazkiem, wchodzisz na kanał, który faktycznie Cię interesuje i jest dla Ciebie źródłem wartościowej wiedzy lub rozrywki.

Facebook, Instagram, LinkedIn, Twitter czy Youtube są jak sklepy spożywcze, pełne kuszącego towaru. Jeśli wchodzisz do nich na głodnego i bez listy zakupów, spędzisz w nich więcej czasu niż planowałeś i wydasz znacznie więcej pieniędzy niż potrzebujesz.

Zamiast tego lepiej jest przed wejściem do tych jaskiń lwa, dobrze się przygotować. Z góry określić, co chcesz dzięki tej wizycie osiągnąć oraz ile maksymalnie czasu chcesz tam spędzić. Dzięki temu osiągniesz maksymalną wartość przy minimalnej inwestycji.

Główny temat odcinka mamy już zrealizowany, odwiedźmy zatem na moment 2 tematyczne kąciki.

Kącik książkowy

W ciągu tego odcinka wielokrotnie powoływałem się na książkę Cyfrowy minimalizm – Cala Newporta. W kąciku przypomnijmy zatem, kilka kluczowych koncepcji z niej zaczerpniętych.

Po pierwsze – większość z nas wyjściowo jest maksymalistami, czyli korzystamy z wszystkiego, co się da, mając nadzieję, że może kiedyś nam się ta rzecz przyda.

Po drugie – by zostać minimalistą trzeba podjąć taką decyzję. Dzięki temu możemy pozbyć się ze swojego życia masy śmieci lub rzeczy dających minimalną wartość.

Po trzecie – minimalista ogranicza się do korzystania wyłącznie z rzeczy, które dają jednoznaczną i ogromną korzyść. Wszystko inne wylatuje, by zrobić miejsce na to, co naprawdę ważne.

Po czwarte – będąc cyfrowym minimalistą nie musisz całkowicie rezygnować z różnych technologii. Wystarczy, że przemyślisz jak i kiedy będziesz z nich korzystać, by w jak najkrótszym czasie, wyciągnąć z nich jak największą korzyść dla siebie.

Kącik naukowy

Jeśli wpiszemy w wyszukiwarce hasło multitasking i research, znajdziemy dziesiątki badań pokazujące, że wielozadaniowość jest szkodliwym mitem. Robiąc na raz kilka rzeczy, a dokładniej przerzucając w kółko swoją uwagę z jednej rzeczy na drugą, każdą z nich robimy wolniej i gorzej, bardziej się przy tym męcząc.

Jednak najciekawszym dla mnie badaniem w tej tematyce, był eksperyment przeprowadzony przez Daniela Simonsa, Christophera Chabrisa z 1999 z Universytetu Harvarda. Osoby badane miały zliczyć, ile razy zawodnicy jednej drużyny, widoczni na nagraniu wideo, podali sobie piłkę. Zadanie to wymagało pełnej koncentracji i śledzenia w skupieniu tego, gdzie znajduje się piłka. Większość badanych, zapytana czy widziała w trakcie 9 sekundowego filmiku coś niezwykłego, powiedziała że nie. Tymczasem w trakcie filmu pojawił się człowiek przebrany za goryla, który swobodnym krokiem przechadzał się po sali. Prawie nikt z badanych go nie dostrzegł, zajęty śledzeniem położenia piłki.

Jaki wniosek możemy z tego wyciągnąć? Badacze opisali ich całkiem sporo w pracy naukowej pod tytułem: Gorillas in our midst: sustained inattentional blindness for dynamic events.

Większość z nas cierpi na tzw. ślepotę pozauwagową, która sprawia, że nie dostrzegamy i zapamiętujemy rzeczy, na których się nie skoncentrujemy. Próbując robić kilka rzeczy na raz, możemy przegapić kluczowe informacje, potrzebne do wykonania każdego z tych działań.

Rozmowa przez telefon podczas prowadzenia samochodu zwiększa ryzyko wypadku aż czterokrotnie. I nie ma tutaj większego znaczenia czy przykładasz słuchawkę do ucha czy też rozmawiasz przez samochodowe oprogramowanie do rozmów. Gdy Twój umysł zajęty jest słuchaniem rozmówcy i wyłapywaniem ukrytych znaczeń w jego słowach, zmniejsza się Twoja umiejętność prowadzenia auta. Możesz nie zauważyć znaku ograniczenia prędkości lub co gorsza tego, kto ma pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Gdy intensywnie szukasz właściwych słów, które zaimponują Twojemu rozmówcy możesz zapomnieć by przed zmianą pasa spojrzeć w martwy punkt lub sprawdzić czy „prawa wolna”.

Zamiast więc próbować robić jak najwięcej rzeczy na raz, zachęcam by każdej z nich poświęcić osobną, niczym nie zmąconą chwilę koncentracji. W ten sposób zaoszczędzisz czas, a także poprawisz swój komfort pracy oraz jej efekty.

Zakończenie

Dziękuję Ci za wysłuchanie odcinka. Jeśli podoba Ci się to, co robię – szepnij dobre słówko o tym podcaście jednemu swojemu znajomemu, któremu dobrze życzysz. Do usłyszenia następnym razem! Żegna się Andrzej Bernardyn.

menu